klasyka

Pieśń Apolla. Pół i trochę słowa o klasyce.

Featured imageNiegdyś, lata temu, na krótko i w niewielu egzemplarzach, odwiedził Polskę pewien mangaka. Mangaką tym był niejaki Osamu Tezuka, przez wielu określany bogiem mangi. Tytuł to podniosły, bowiem bogów rzadko się mianuje, zazwyczaj po prostu są. A tutaj niepozorny Japończyk w bereciku (koniecznie przekrzywionym) dostaje swoje miejsce w panteonie. Co prawda stał się bogiem sztuki dziwnej, bo łączącej po raz pierwszy w dziejach w tym szczególnym stosunku słowo i obraz. No ale – odwiedził, i nie ma. Od czasu Metropolis przez lata ten artysta był nieobecny wśród mnożących się na polskim rynku z roku na rok tytułów i autorów. Pozycja utworów klasycznych, a na domiar złego poważnych, była i jest w naszym kraju zła. Sytuacja to zwyczajna i dla innych rynków mangowych. Bywa lepiej, bywa gorzej. U nas od piętnastu lat było zdecydowanie gorzej. Od chwalebnych początków kiedy zostały u nas wydane takie tytuły jak Aż do nieba czy Akira klasyka odeszła w niebyt. Sytuację tę przełamało pewne wydawnictwo z Mierzyna powołując do życia cykl wydawniczy Mega Manga. Światełko w tunelu zobaczyli autorzy świetnych klasycznych tytułów i współczesnych, niekasowych pozycji. Wśród nich – Tezuka i jego Pieśń Apolla.

Shougo Chikaishi – młody, gniewny. Nieciekawy typ. Co prawda jego nieprzyjemna charakterystyka jest wynikiem toksycznego środowiska z którego wyrósł. Jego matka lubiła zabalować. Sypiała z wieloma “tatusiami”, a Shougo był gorzkim owocem jednej z wielu schadzek jego rodzicielki. Wychowywany bez żadnego wzorca, nieustannie torpedowany ze wszystkich kierunków wieczną niechęcią, znienawidził wszelką miłość. Jakikolwiek spotkanie z Erosem było dla niego wstrętne – reagował gwałtownie. Na tyle, że społeczeństwo powiedziało “dosyć”, a on trafił do szpitala psychiatrycznego, gdzie miał zostać wyleczony z tego schorzenia. Zostaje tam poddany specyficznej terapii, hipnozie, w wizjach której doświadcza tego, co sam chciał niszczyć. Miłości. Rzucany po wszelkich wyobrażonych światach. Prawdopodobnych i utopijnych, a nawet takich, które wydają się być nad wyraz rzeczywiste.

Brzmi banalnie. I trochę banału w tej historii jest. Komiks był pisany dla magazynu shonen, co wiąże się z wieloma ustępstwami w rysunku i historii, a szkoda, bo gdyby był to pełnoprawny seinen, to historia zyskałaby na ostrości. W obecnej sytuacji wiele scen jest ugrzecznionych, a powaga sytuacji została zredukowana przez rysunkowe deformacje. Przykład wyjęty ze stronic komiksu. Bohater zostaje wysłany w wizję Zagłady. Setki Żydów, zbici w jedną gromadę w pociągach do obozu, i nagłe zatrzymanie maszyny. Tony stali, drewna i ludzkich ciał wyginają się w śmieszny, staro-disneyowski sposób,co nie jest wcale dziwne znając fascynację Tezuki tworami tej korporacji. Znając magazyn, w którym tytuł się ukazał, a tym samym target, nie mogę napisać, że jest to jednoznacznie wadą, ale kiedy oceniać dzieło bez żadnego kontekstu, pozostawić w obronę tylko zawartość jego kart, to niestety użyte zabiegi odbierają tej mandze powagi, kiedy bardzo jej potrzebowała. Na szczęście im dalej w las, tym mniej podobnych zagrań – a pod koniec to już była naprawdę przyjemna kreska. Ładnie wyważona pod kątem wspomnianych wykrzywień. W trakcie lektury warto zwrócić uwagę na zwierzęta, których w drugiej historii jest całkiem pokaźna liczba. Są rysowane bez poszanowania dla ich niekształtnych pierwowzorów. Małpy są bardziej małpie, a zające – zającowate. Wyjąwszy muminka, muminek jest taki jak zawsze. W opozycji do ciekawych projektów braci mniejszych gatunek ludzki wygląda zwyczajnie.

Featured image

Tom pierwszy kończy się dla czytelnika dość irytująco. Nie wiadomo czy zostawiliśmy za sobą kolejną wizję, czy może był to po raz pierwszy obraz prawdziwy. Cóż, pozostaje nam czekać na wydanie drugiego tomu. A może nie warto zabierać się nawet za pierwszy? Tak sobie myślę klikając w już i tak wymęczoną klawiaturę, czy rzeczywiście warto kupić i przeczytać komiks tego wielkiego mangaki. No właśnie, zewsząd dochodzą głosy dziwnie znajomo brzmiące. Dziwnie znajomo, bo jakby Gombrowicza, który ustami belfra krzyczał i drwił “Słowacki wielkim poetą był!”. Czytałem i uważam, że nawet nie był, ale nadal jest – bo jak to? poeci umierają? Od kiedy? Z Tezuką jest podobnie, opiewany, wielki twórca – mangi, bo mangi, ale nadal. Naturalnym dla takiej sytuacji jest niechęć do źródła tych hymnów, a czterdzieści pięć lat na karku Pieśni Apolla w niczym nie pomaga. Z początku trochę trąci myszką, chociaż jest to bardzo aktualna historia i z powodzeniem może stawać w szranki z obecnymi twórcami. Słowem, polecam i pozdrawiam.

Za egzemplarz recenzencki winni są wydawca – czyli JPF – oraz sklep Mangarden, w którym to szczęśliwym trafem można nabyć opisaną w kilku zdaniach powyżej mangę.

2 myśli na temat “Pieśń Apolla. Pół i trochę słowa o klasyce.

Dodaj komentarz